niedziela, 25 marca 2012

"Nie jestem artystą, nie jestem pozerem... jestem pisarzem" - czyli trochę o Hanku i dużo o pisaniu


Dzisiaj może być znów chaotycznie, bo nie wiem o czym pisać, więc zobaczymy co wyjdzie. Oglądając „Californication”, grając w „Alan Wake” zastanawiam się, czy każdy pisarz kończy tak jak oni. Zagubiony, inny i bez weny. Gdy ostatnie dzieło zostaje gwoździem do trumny, a wszelkie próby kończą się beznadziejnymi włosami przedszkolaka. Czy taka jest moja przyszłość?

Kocham pisać, bo to sprawia mi przyjemność. Możliwość przelania myśli na papier, bądź ekran jest czymś cudownym. Daje wolność i przynajmniej częściowy odpoczynek dla głowy. Bardzo chciałbym by moja przyszłość była związana z pisaniem, ale to jest tragicznie niepewny zawód, szczególnie w tym lekko porytym kraju. Boję się, że to jednak nie ma sensu. Już to widzę. Przychodzi genialny pomysł, siadam piszę trzy rozdziały i słyszę od innych, że są świetne. Później z dnia na dzień przestaję i w końcu zatrzymuję się w miejscu. Uruchamiam Worda i gapię się w ostatni rozdział jak gdyby miałby mi przynieść odpowiedź. Wiem dokładnie co ma się dziać dalej, ba nawet wiem jak to napisać, jednak nic nie wychodzi. Hank palił i się zmuszał, ja nie mogę bo rano muszę wstać do szkoły. Nie mogę nawet zarwać nocy na pisanie, bo już gdzieś indziej dostanę po zadzie.

Rytuał zakończonego tekstu u mnie praktycznie nie istnieje, bo nie licząc notek, opowiadań i jednej ( nazwijmy to) powieści. Gdy kończę to zwykle po prostu wyłączam komputer, czy zamykam zeszyt i wychodzę. Wychodzę z pokoju, coś jem, a później wracam. Sam nie wiem czego mi brakuje. Co musi się stać, żebym znowu zaczął pisać tak jak to lubię? Lubię… kocham. Czuję się wtedy taki spełniony, a na mojej twarzy gości prawdziwie szczery uśmiech. Ludzie mówią, że miłość jest najlepszą weną, ale ja za cholerę tego znaleźć nie mogę. Pesio…

Gdy moja Mama przeczytała moją książkę, poprawiła błędy i stwierdziła „jest okey”. Podziękowałem za korektę, opinię i wróciłem do pisania. Ciągle jednak w głowie brzmiało to denerwujące, dwa razy powtórzone „okey”. Może to to sprawiło, że spadłem w tej powieści, bo ktoś bardzo mi bliski nie docenił tego dość dobrze. Później zacząłem tracić perspektywy przyszłości. Zwątpienie w zawód reżysera skończyło się kompletnym porzuceniem i co za tym idzie pozostawieniem na nic kilku przeczytanych książek na ten temat. Później pojawiało się perspektywa scenariuszy, co dalej jest dla mnie możliwością, ale skoro książki nie mogę naskrobać to co dopiero kwestie dla aktorów. Poza tym w cholerę w tym zasad.

Nauka nie ma nic do tego. A może ma? Może właśnie ma. Może to, że wolę momentami spojrzeć w zeszyt z polskiego, a nie zastanowić się nad dalszym przebiegiem, mnie powstrzymuje? To, że rano trzeba do szkoły, to że trzeba tam przeżyć, umieć odpowiedzieć, zrobić zadanie i zdać sobie sprawę, że zmarnowałem kilkanaście dni swojego życia na pierdoły, który na nic się nie przydadzą. Cudowna chemia, fizyka, czy biologia bez której naprawdę nie mogę sobie wyobrazić życia ( jakby ktoś nie załapał jest to sarkazm, czasami tak trudno utrzymać tutaj Ton).

Ostatni akapit kończący znowu dość chaotyczny tekst. Czekam tylko na wolne, aby móc w spokoju wstać, zjeść śniadanie, umyć się, usiąść przed komputerem i po prostu pisać. Od rana do nocy pisać bez przerwy. Poprosić rodziców i siostrę o nie przeszkadzanie, licząc na brak krzyku i wywodów o spędzaniu czasu z rodziną. A na koniec ubrać się jak będzie trzeba, włożyć słuchawki i wyjść na spacer. Albo lepiej pobiegać. Nie, jednak wolę spacer. Chociaż zawsze fajniej z kimś… ale już pierniczę. Dobranoc…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz