piątek, 27 kwietnia 2012

"Pisać, to znaczy odbywać sąd nad samym sobą." - czyli znowu o Pisaniu i przerwach




Wybór tematów na następny tekst jest ogromny. Kilka zapisanych w telefonie, a inne w komputerze oczekujące ukończenia. Dlaczego jednak tak trudno coś wybrać i napisać? Oto trzy powody.

Powód nr 1Czas

Ile razy brakuje nam czasu? Rozmawiając z innymi ludźmi słyszymy, że ciągle, ale prawda jest inna. Ja żyję w przekonaniu, że nie istnieje coś takiego jak „brak czasu”, gdyż on jest zawsze. Są tylko nie rozplanowane lub źle rozplanowane dni. Widząc inne osoby spędzające godziny na kwejku, demotywatorach, mistrzach i innych średnio ciekawych portalach popularnych, zastanawiam się dlaczego „nie mają czasu”. Aby napisać dobry felieton, czy jakikolwiek tekst publicystyczny potrzeba dobrego rozplanowania i odpuszczeniu kilku innych czynności typu gry, długi posiłek, czy kompletnie bezsensowne leżenie w łóżku. Trzeba usiąść, wybrać temat, stworzyć nastrój i pisać. No i coś jeszcze…



Powód nr 2Przygotowania

Czasami nie możemy jednak usiąść i pisać co nam ślina na język przyniesie, gdyż do danego tekstu potrzebujemy przygotowania i czasu na jego zrozumienie. Musimy szukać informacji, przeczesywać wikipedię, fora, blogi i inne portale, które mogłyby nam pomóc w osiągnięciu zamierzonego celu. Zabiera to czas i to sporo. Gdy już posiadamy wszystko co trzeba rozpoczynamy pisanie, które może albo pójść niesamowicie szybko albo niezwykle ślamazarnie. Wszystko zależy od nas samych i wybranego tematu.

Powód nr 3Strach

O tak. Nic tak nie działa na człowieka jak strach. Boimy się i to bardzo. Boimy się tego, że napisany przez nas tekst zostanie odrzucony, bądź znielubiony przez potencjalnych odbiorców. Pojawia się myśl „Po co skoro i tak mnie zjadą?”. Przez takie obawy i myśli tekst albo w ogóle nie powstaje, albo powstaje i zostaje uznany przez nas samych jako kiepski. Mam dla Was jednak radę. Nie ważne co, nie ważne jak i kiedy, piszcie dla SIEBIE, nie dla innych. Wiem jakie jest to egoistyczne, ale czasami trzeba zrobić coś dla samo uszczęśliwienia . Piszcie dla siebie, to co wy myślicie i czujecie, bo to wasza praca. Piszcie dla siebie i nie przejmujcie się zdaniem innych, a raczej wyciągajcie wnioski na podstawie wytykanych wam błędów, a przez to niedługo nie będzie się mieli czego bać.

To są w mojej opinii największe powody przez które dzieła nie powstają. Te i jeszcze czas poświęcany dla korekty, doboru obrazów, filmów i innych multimediów i ewentualnych tłumaczeń. To jest też w sumie wytłumaczenie dlaczego tak rzadko tu pojawiają się teksty. Do przeczytania w przyszłości.


niedziela, 22 kwietnia 2012

Pamiętniki #2 - Zlot, PS3 i komentarz



Witam wszystkich w drugiej części Pamiętników. A co się działo, że cykl wraca? Parę spraw…

Sobota zaplanowana już od długiego czasu zaczęła się bardzo dobrze. 11:40 Bus Brothers przez godzinę trzydzieści do Katowic na Zlot Fanów „Rock&Rojo”. Trochę muzyki, trochę pogadania z przyjacielem i w końcu przyjazd na miejsce. Wycieczka do RestRoomu za 2,50 zł (!), ale za to wystrój publicznej toalety zbliżony do tych hotelowych ( serio ). Rozmowa z panią w budce w celu wskazania kierunku odjazdu tramwajów, oczywiste pomylenie drogi ( Szacun ) i w końcu 11-stką prosto do Chorzowskiego Parku.

Już w połowie drogi za nami zauważyłem współtarczowników, ale to co zobaczyłem po przyjeździe na miejsce rozwaliło mnie totalnie. Prawie tysiąc osób skandujących Mordor. Cudowny widok. Potem było już niestety trochę gorzej.

Nie będę się za bardzo rozpisywał, ale nie podobała mi się większa część towarzystwa. Mieliśmy być jedną rodziną, poznawać się, a tymczasem każdy trzymał się swojego, ignorował nawet najprostsze rozmowy i podawał swoje opinie w formie „Jestem najmądrzejszy”. Trochę nie było to fajne. Wszystko jednak dobił moment w którym Rojo mówi, żeby siedzieć na miejscach, a oni z autografami będą podchodzić. No i co się stało? Kilkaset dzieci rzuca się na nich obu, a oni nie mają się jak ruszyć. Po chwili musiałem się do nich dołączyć, bo w końcu nic bym nie zyskał. Na szczęście udało się, a efekt widzicie tutaj.


Poza tym było nawet spoko, szczególnie konkursy. Zakończyliśmy po 3 i pół godzinie. Szybki powrót na przystanek, hop do tramwaju z genialnym kierowcą, który o kupno biletu zapytał z połowie drogi. Ponowny szybki bieg do toalety i ostatnio minutowe dobiegnięcie do busa powrotnego. Półtorej godziny muzyki i jesteśmy w domciu. Kładziemy się spać i czekamy na dzień następny.

Niedziela. Budzę się o 6 rano. Obracam się z boku na bok i jakoś dospałem do 7:40, ale dłużej już nie wytrzymałem. Wstaję i wchodzę do pokoju, gdzie siedział mój Tata. Patrzy na mnie i pyta, czy ten zestaw PS3 jest okey? Mówię mu, że bywały lepsze. Po chwili potwierdził i powiedział „To co idziemy kupić?”. I tak po dwóch godzinach wróciła do mnie moja ukochana i cudowna konsolka firmy Sony przepysznie pachnąca nowością ( zdjęcie moje).



Jutro odzyskam gry i w momencie, gdy uda mi się zdobyć trochę kasy wracam na pełnym gazie. Otworzony zostanie wówczas kolejny blog i wysłane zostanie CV do wielu redakcji, może teraz brak konsoli nie będzie powodem mojego odrzucenia.

I tak minął mi weekend. Obejrzałem też dwa pierwsze odcinki „Krew z Krwi” i na razie mieszane uczucia, a na dzisiaj wieczór finał 3 sezonu „Justified”. Dobranoc wszystkim.



środa, 18 kwietnia 2012

"Każda sztuka zawsze dąży do tego, by stać się muzyką." - czyli o Glee



Długo powstrzymywałem się przed obejrzeniem tego serialu. Moja dawna miłość do musicali i filmów do nich podobnych dawno wymarła i miała nigdy nie powrócić. Do czasu, gdy nie przeczytałem, że jeden z bardziej szanowanych przeze mnie aktorów ma w nim wystąpić i to w piosence „Somebody That I Used To Know”. Wtedy postanowiłem nadrobić zaległości. Aktualnie znajduję się w połowie drugiego sezonu i szczerze nie żałuję ani chwili.

Czymże jest Glee? „Glee” jest serialem opowiadającym o nauczycieli Willu Schusterze, który gdzieś w trakcie wieloletniej nauki w szkole zapomniał czemu się w niej w ogóle znalazł, a jego praca przestała dawać mu satysfakcję. Pewnego dnia dowiaduje się, że szkolny chór ma zostać rozwiązany. Postanawia do tego nie doprowadzić. Rozpoczyna castingi na nowych członków i chce zaprowadzić go do zwycięstwa na zawodach, aby odzyskał on dawną chwałę.

Oczywiście nie byłoby „Chóru” bez jego członków, a są to ( w pierwszym sezonie):
Kurt Hummel – ubierający się modnie homoseksualista z masą pomysłów i wysokim F5,
Rachel Berry – zwariowana i irytująca żydówka wychowana przez ojców homoseksualistów, chcąca być za wszelką cenę główną piosenkarką,
Mercedes Jones – czarnoskóra dziewczyna przy kości posiadająca niewiarygodny głos,
Finn Hudson – rozgrywający drużyny futbolowej,
Noah Puckermann – żydowski gracz futbolu lubiący się znęcać nad słabszymi,
Quinn Fabray – przewodnicząca klubu celibatu i główna cheerleaderka,
Santana Lopez – również dziewczyna tzw. Cheerios potrafiąca wywalczyć czego tylko zapragnie,
Brittanny Pierce – ostatnia cheerleaderka mająca dość niski iloraz inteligencji,
Artie Abrams – niepełnosprawny gitarzysta i piosenkarz,
Tina Cohen-Chang – jąkająca się Azjatka będąca Gothem i Mike Chang – również azjata, ale tym razem tańczący.



Wszyscy bohaterowie jak i serial poruszają praktycznie każdy możliwy stereotyp krążący w kulturze amerykańskiej. Zdecydowanie nie brakuje tam niczego, a każdy z pojawiających się członków otrzymuje chociaż jeden odcinek poświęcony jego osobie i historii. A byłbym zapomniał. Jest też osoba, która chóru i Willa nie lubi. Trenerka cheerleaderek Sue Sylvester, zdeterminowana do zniszczenia i zwolnienia wszystkich poza nią.

Czym byłbym jednak Glee bez muzyki? O tym właśnie chcę tutaj wspomnieć, bo historia nie jest tu taka ważna, a poza tym nie da się jej poruszyć bez spoilerów. W każdym odcinku jesteśmy uraczeni pięcioma do ośmiu coverów różnych piosenek z odmiennych epok. Po drodze zdarzają się też odcinki poświęcone konkretnej gwieździe.  W trakcie serialu przewijają się też liczne gościnne występy głównie piosenkarzy i aktorów potrafiących się wykazać głosem, ale i nie tylko.

W ostatnim wpisie poleciłem Wam ich cover piosenki „Toxic”. Jest to jednak jeden z niewielu genialnych utworów, które pojawiają się w tym serialu. Poza typowymi muzycznymi zmianami pojawiają się tutaj tzw. Mash-upy, czyli łączenia dwóch lub więcej utworów w jeden. Te również robią niezwykłe wrażenie, a talent występujących po prostu nie ma końca. O każdym z nich można by napisać osobny tekst i skupić się na innych jego cechach, ale po co? Lepiej doświadczyć tego samemu ( chociaż przyznam, że Kurt będzie miał osobny tekst poświęcony jego niezwykłej osobie).

Czym jest jednak dla mnie Glee? Przede wszystkim powiewem świeżości. Od ogromnej ilości seriali kryminalnych, obyczajowych i komediowych w końcu dostałem coś nowego, czego jeszcze wcześniej nie spotkałem. Przez pierwsze dwa odcinki wydawało mi się, że nie wytrzymam, ale wtedy dopiero zacząłem czuć czym ten serial jest. Wybawieniem. Nie było nic lepszego od oglądania perypetii bohaterów i wyboru ich kolejnych utworów. Dzięki Glee nabrałem ochoty na śpiewanie ( sąsiedzi i rodzice nie są zbyt z tego zadowoleni) i tańczenie w własnym pokoju. Pomimo, że obie te czynności są totalnie nieudolne i po prostu kiepskie to jednak sprawiają, że czuję się lepiej. Po wszystkim co dzieje się na około mnie nie mogę znaleźć nic lepszego niż taka chwila przyjemności i zapomnienia.



Żaden inny serial nie wzbudził we mnie na raz tyle emocji co ten.  Raz pękałem ze śmiechu, raz płakałem, a innym razem po prostu zacząłem cieszyć się z bohaterami. Ukazuje on też niesamowitą ilość problemów i zdarzeń z jakimi muszą borykać się ludzie odmienni, tacy jak homoseksualiści, czy „więksi”. Na niektóre kwestie wiele razy zwracałem uwagę wcześniej, ale o innych nie miałem pojęcia. Nie wiem czemu, ale on również jako jedyny nauczył mnie dużo większej tolerancji niż ludzie i książki.

Specjalnie nie chcę, aby ten tekst był za długi, bo mogę napisać coś na co rzucą się sępy. Zakończę więc w sposób taki: Kocham ten serial za to jaki jest i co mi dał. Kolejne chwile przyjemności i niesamowitych uczuć połączonych ze współczuciem dla bohaterów i ich realiów. Naprawdę polecam, chociaż nie każdemu podejdzie.


sobota, 14 kwietnia 2012

Pamiętniki #1 - 14.04 14:53, Początek i Glee



Rozpoczynam nowy, niezapowiadany cykl na tym blogu, a są to Pamiętniki. Będą się pojawiać raczej sporadycznie, a dotyczyć będą tego co akurat dzieje się u mnie i jaki komentarz można do tego dodać. Obym przypadkiem kogoś nie zranił…

Sobotni ranek, po kolejnej dość średniej nocy, dla mnie rozpoczął się o 8:10. Pobudka, herbatka i mała wizyta na komputerze. Nadrabianie zaległości u Rocka i Roja. Jak to możliwe, że tyle już minęło, a oni cały czas tak bardzo mnie bawią?

Później ten sms. Kolejny już raz odwołane spotkanie. Może znajomi mają rację. Po co w ogóle próbować cokolwiek zrobić? Beznadzieja, a utrzymywanie pozorów słodkiego chłopczyka, który się na wszystko zgadza przestała mi odpowiadać.

Kompletny brak weny na pisanie książki, którą i tak prawdopodobnie porzucę na rzecz przyszłego scenariusza. Muszę się też zająć jakąś reklamą dla tego bloga, bo pomimo, że oglądalność rośnie to ciągle jest dość niska.

Tata sprawił mi prezent w postaci nowych słuchawek. Jak dziecko w końcu mogę się czymś pochwalić, ale wolę to zrobić pismem niż słowem. Cudowne i oryginalne firmy Sony. Aktualnie w uszach przy Coverach prosto z „Glee”. A propos „Glee”, naprawdę kocham ten serial.



Co innego nadrabiana również przeze mnie „Trawka”. Bardzo ciekawią mnie dalsze losy Nancy, ale serial jakoś nie uderzył mnie niczym specjalnym, tak jak zrobiło to np. „Californication”. No, ale to był na razie pierwszy sezon, zobaczymy co będzie później.

W poniedziałek kartkówka z matmy, PO i fizyki. Bądźmy szczerzy z matmy jak dobrze pójdzie napiszę na trzy po prostu „wiedząc” co trzeba zrobić, PO, to proszę was, odpuszczam totalnie ( no bo bez przesady), a z fizyki trzeba będzie się jeszcze ciut podszkolić. Dodatkowo trzeba się też szykować z polskiego i biologii, tak na zaś. I potem się dziwić, że na pasje „brakuje czasu”.

Tęsknię za Gaming’iem coraz bardziej. Dzień w dzień coraz więcej zaległości, które tak bardzo pragnę nadrobić. Już się nie mogę doczekać, kiedy ten ukochany sprzęcik powróci i wróci mojego Gamingowe „ja”.
Powinienem też coś dodać nowego na Wpisy, ale nie wiem czy dam radę. Na razie siadam na Zeusa, bo jeszcze coś tam jest do załatwienia. Pozdrawiam.

Ps. Zaiste genialny Cover!





czwartek, 12 kwietnia 2012

"Słodko się pije, gorzko się płaci." - czyli o Frugo



Właśnie wypiłem różowe Frugo. Trudno zliczyć ile razy już to robiłem, nie tyle różowe co wszystkie z nich. Napój ten był, jak wielu, napojem mego dzieciństwa. Gdy nagle zniknął długo nie mogłem znaleźć zamiennika, aż w końcu popadłem w nałóg popijania Pepsi, Mirindy, itp. Długo zastanawiałem się co mogło się stać, dlaczego musiał zniknąć. Przez długi upływ czas kompletnie o nim zapomniałem. Do czasu…

Do czasu jednej kasety kilka miesięcy temu. Rodzice namówili mnie na obejrzeniu pewnego filmu. Znajdował się on jeszcze nagrany na kasecie VHS. Po długich poszukiwaniach w końcu udało mi się znaleźć to czego szukałem. Niestety okazało się, że nagrały się też reklamy. Niestety, a może stety zobaczyłem reklamę. Tą reklamę z tymi pestkami i dzwonnicą. Do dziś brzęczy mi w głowie. Jedna z najlepszych reklamówek polskiej telewizji. I wtedy sobie przypomniałem.

Rozpocząłem przeszukiwania forów i stron internetowych, w stylu „Co Dalej?”. Nic. Aż w końcu pewnego dnia pojawia się informacja, że produkt są kupiony przez polskiego biznesmena. I wtedy się zaczęło. Pierwsze informacje, ciche testy, tajemne reklamy, aż w końcu produkt trafił na rynek.



Pewnego dnia wracam do domu ze szkoły, a na biurku spoczywa ono, Różowe. Rzuciłem się jak na długo oczekiwany prezent. Wstrząśnięcie, charakterystyczny pyk i pierwszy łyk, przy którym napłynęło wiele wspomnień. Potem przyszła kolej na czarne, zielone, aż w końcu moje ulubione pomarańczowe. Byłem w siódmym niebie, że to cudo wróciło. Niestety wszystko co naprawdę dobre, musi przestać takie być.

Wiadomo, że gdy produkt zaczyna już sam na siebie zarabiać i to zarabiać dobrze, trzeba do niego dokładać. Wiedzą to filmowcy, wiedzą to twórcy gier, ale niestety wiedzą to też ludzie odpowiedzialni za napoje. Postanowiono więc i ten produkt „ulepszyć” poprzez wprowadzenie dawnego białego Frugo. Wprowadzono. Nie białe Frugo, ale bananowy syntetyk z lekką nutką ananasa, smakujące trochę jak bananowy Kubuś.

Później dostaliśmy do ręki Czerwone Frugo, który jest tak słodkie, że można zwymiotować, a nawet nie jest smaczne. I na koniec dołożyli jeszcze Żółte, które bądźmy szczerzy smakuje po prostu jak pierwszy, lepszy, tani Pysio.



Niestety jak to bywa, wiele rzeczy musi się zeszmacić. I tak też się stało z Frugo. Genialny produkt, który istniał dawno, zniknął, powrócił w chwale i już się przejadł. Twórcy starają się nadrobić kolejnym rzeczami, który tylko pogarszają sytuację. To już niestety nie jest to co było, i nie mówię tu o zeszłej dekadzie, ale o tym co było zaledwie kilka miesięcy temu. Dobry produkt upadł.

niedziela, 8 kwietnia 2012

"Człowiek jest zwierzęciem z natury racjonalnym i społecznym." - czyli o ludziach, muzyce i kulturze

Siedząc przy komputerze zastanawiam się co napisać. Czy cokolwiek co za chwilę pojawi się na monitorze, będzie miało sens? Czy gdy źle postawię przecinek ktoś w ogóle się zainteresuje? Podobno pisanie ma mi przychodzi bardzo trudno, ale nie mam z tym problemu, tylko czasami po prostu nie daję rady. Siadam i wiem, że mogę coś napisać, tak jak teraz, a jednak nie potrafię. Boli mnie to, bo nie mogę znaleźć rodzaju, który sprawiał by mi przyjemność i ukojenie, tak jak było to na początku. A może to myśl o braku zainteresowań i zarobków tak mnie dobija? Może to, że mogę się spełniać tylko w jednej pasji, bo inna po raz kolejny mnie rozczarowuje? Dostaję odrzucenie, bądź słowa, że zadzwonią, choć bądźmy szczerzy, oni nie dzwonią. Na moje CV pewnie padło spojrzenie, a następnie znalazło się w ono w kuble. W tym kraju nie opłaca się także wydać książki. Płacimy wstępnie tysiąc złoty, które trudno w ogóle zdobyć, książka się sprzedaje, a profitu mniej niż z pracy przy śmieciarce. A podobno z talentu można tyle zarobić. To jest kłamstwo. Albo zarabiasz dobrze z tego w czym jesteś niezwykły, albo jesteś nieszczęśliwy. Piosenkarze, aktorzy, sławni ludzie zarabiający miliony, ale w większości mający dość skandali i całego szumu jaki wokół nich jest. Pseudo artyści, którzy myślą, że tworzą sztukę, a tak naprawdę ją niszczą. Nie tylko ją, ale tych prawdziwych też, bo ludzie chcą słuchać tego co jest popularne.

Disco polo nikt nie lubi, ale wystarczy, żeby zmienić to na angielski, wstawić przystojnego czarnoskórego bogacza i miejsce przypominające Hawaje i voila, miliony wyświetleń. Zrobić „piosenkę” o tym jak się idzie przez ulicę, ściąga się spodnie i w obcisłych speedo wymachuje się swoim interesem na lewo i prawo i śpiewając jakim to seksownym jestem. Jesteś obrzydliwy i tyle Ci powiem. A co z ludźmi? Dla nich to dzieło i hit na imprezy. Skaczą  i cieszą. To samo z poprzednią i następną piosenką. Pomimo, że niszczy to każdy możliwy aspekt muzyki, a poza tym obrzydza to jednak jest to popularne.

Rozumiem puszczanie to na imprezach w których wszyscy są zalani, bądź najarani, ale błagam nie puszczajcie tego w radiu. Potwornie denerwujące jest to co się teraz dzieje. W polecanej „muzyce” na YouTube znajdą się może trzy utwory, które można nazwać muzyką. Reszta to tragiczne pomyłki, które nie wiadomo z jakich racji zdobyły taką popularność. Ludzie chcą czegoś co przyciągnie ich uwagę i prawdę mówiąc nie musi to być wcale dobre. Dlatego ludzie nie pamiętają pierwszej „Piły”, ale uwielbiają „Ludzką Stonogę”. Kontrowersje przy których wyłączenie telewizji jest potwierdzeniem wizji autora.

To się tyczy wszystkiego. Ludzie biorą to co jest już popularne porzucając to co jest naprawdę dobre. Dlatego pojawiły się setki tysięcy fanów „Zmierzchu”. Pomimo, że moim zdaniem ksiązki te bardziej nadają się na papier toaletowy niż dobrą lekturę ( no może pomimo kilku fragmentów), a filmy są tragedią i istną obrazą dla kinematografii ( nie licząc ich muzyki, która jest, powiedzmy, że dobra), to i tak biją rekordy popularności. „Pamiętniki Wampirów”, „Czysta Krew” i inne badziewia, które sprawiły, że wampiry postrzegane są jako „seksowni” „mężczyźni” pragnący miłości, ale nie mogących jej dostać, a nie krwiożercze potwory, którym zależy tylko na ofiarach. Ależ oczywiście przecież każde zło ma dobrą twarz.

Potwornie irytujące jest ocenianie bez zobaczenia. Mówią mi, że mam iść na „Oszukać Przeznaczenie”, bo to musi być dobre, a kiedy ja odpowiadam, że wolę obejrzeć coś Braci Marx, patrzą na mnie jak na kosmitę i pod nosem stwierdzają, że pewnie to jakieś, za przeproszeniem, gówno. Ależ oczywiście.

To wszystko się tyczy wszystkiego. Ludziom naprawdę odbija w dzisiejszych czasach, szczególnie tym którzy mają pieniądze. Przepraszam, tym których rodzice mają pieniądze. Jeżdżą na koncert każdego artysty, bądź pseudo-artysty, a nie potrafią wymienić nawet jednej jego piosenki. Jaki to ma sens? Nazywają się fanami po przesłuchaniu jednego utworu, bądź obejrzeniu jednego filmu. Nie rozumiem tego. Stwierdziłem, że uwielbiam Millę Jovovich po tym jak zobaczyłem z nią dziewięć filmów, a inni naskakują na mnie, że najlepsza jest Kate Winslet, którą widzieli w… „Titanicu”. A spróbuj ich zapytać o inny z nią film, a nie otrzymasz żadnej odpowiedzi. Kto by tam pamiętał o Oscarze za „Lektor”, czy bardzo przyjemnej roli w „Holiday”? Ależ gdzie tam.

Muzyka. Ten temat mnie jednak boli najbardziej. Proszę ludzi o to, żeby potrafili rozróżnić piosenki i muzykę. Nie można nazwać muzyką „Sexy and I Know It”, „Party Rock”, utworów Skrillexa, Tabasko, czy jeszcze innych tragedii, które spłodziła Matka Ziemia. Możecie przy tym poskakać w dyskotece, czy na plaży, ale nie mówicie mi, że ta muzyka was porusza, czy wywołuje jakiekolwiek uczucia. Boli mnie to, bo gdy zainteresowałem się muzyką na poważnie ( specjalne powtórzenia słowa „muzyka”), to zacząłem zauważać jak wiele jest genialnych i utalentowanych zespołów i wokalistów, którzy nie są znani przez większe grono. Piszą teksty, które nawet bez muzyki potrafią poruszyć i oczarować, grają muzykę, która potrafi nas wprawić w dobry, bądź zły nastrój, kochają to co robią i są tak dobrzy w studiu jak i na żywo. Po tym ostatnim można poznać prawdziwego artystę. Posłuchajcie sobie występów na żywo takich osób jak LMFAO, czy Rihanna, a zrozumiecie o co mi chodzi. Chrypa, inny głos i kompletny brak poweru. Czyste zabiegi artystyczne, który później oglądacie i słuchacie, posiadając ogromny banan na twarzy.

Rozpisałem się jak diabli, a nie poruszyłem prawie niczego. Do każdego akapitu można by dopisać jeszcze po kilka stron różnych przemyśleń, ale myślę, że trafiłem w sedno. Założę się, że teraz wiele będzie się kłócić, albo nikt nie będzie i to prostu zignoruje. Niektórzy stwierdzą, że nie mogę tak mówić o tym co się może komu podobać, ale prawda jest taka, że mogę, bo to jest moje zdanie, a o gustach się nie dyskutuje. To jest to co ja uważam, co czuję i co zauważam, a jak Ty masz inne zdanie, to mnie to nie przeszkadza. Pozdrawiam.

piątek, 6 kwietnia 2012

Technicznie #1 - czyli o blogach, planach i systematyce



Witam wszystkich po długiej przerwie. Była ona spowodowana długim czasem załatwiania zaległych spraw i rozwiązywaniu prostych konfliktów, jak i również zastanawiania się co dalej z moim blogowaniem. Doszedłem do bardzo wielu wniosków, które znajdziecie poniżej.

Kilka osób wie, że aktualnie „prowadzę” cztery blogi. Są to:


Plus ten czytany teraz. Wygląda to tak, że recenzje zostaną zamknięte kompletnie, a na osobnym blogu na tym serwisie będą nieregularnie pojawiać się moje opinie na temat różnej maści seriali, filmów i ewentualnie książek. Czasami będą to recenzje, a czasami kompletnie nieobiektywne opinie. Tutaj będę pisać jedynie mini felietony na temat wybranych Show.

MarkGaming również zostanie przeniesiony, prawdopodobnie na serwis gameplay.pl, ale dopiero gdy wróci do mnie mój ukochany sprzęt. Wtedy materiały będą pojawiać się często i w dużych ilościach na każdy temat. W końcu odzyskam swoje hobby.

Wpisy i Zapisy nie zostaną zamknięte, ale będą aktualizowane w kompletnie losowy czas, gdy najdzie mnie ochota na takie pisanie. Każdy wpis będę tutaj reklamował, żeby nie było problemów z tamtym serwisem.

Teraz przejdźmy do serwisów. Wiem trochę dzisiaj technicznie, ale kiedyś to musiałem zrobić.
Moje blogi pojawiały się na razie tylko na trzech serwisach. Onetowym blog.onet.pl, bloog.pl Wirtualnej Polski i blogspot.com od Google.  

Strona od Onetu powinna zostać już dawno zamknięta. Prowadzenie tam bloga jest tragicznie nie wygodne, meczące i po prostu niezbyt intuicyjne. Po pół roku użytkowania porzuciłem tą tragiczną „przygodę”.

Serwis bloog.pl ma się trochę lepiej, ale nie najlepiej. Dopóki chcemy zostawić sobie taki szablon jaki już wybraliśmy, nic w nim zmieniać, nie dodawać żadnych dodatkowych gadżetów oraz będziemy pisać tylko w ich okienku, a nie np. w Wordzie, i wklejać zdjęcia tylko ze stron internetowych, to on naprawdę rządzi. Prawda jest jednak taka, że za choć najmniejszą zmianę, pojawiają się takie konsekwencje, że ciśnienie rośnie z prędkością światła.

Teraz rozpoczyna się przygoda z blogspotem, który okazuje się być ogromnym wybawieniem. Niesamowicie wykonany, przejrzysty, idealnie przystosowany do edycji zarówno ze strony technicznej, jak i obróbki tekstu. Tutaj po prostu przyjemnie się pracuje i nie da się temu zaprzeczyć. Mamy tam wszystko i nawet możemy zarabiać. Czego więcej chcieć?



Kiedy zostanie stworzony blog z recenzjami jeszcze nie wiem, ale nie prędzej niż w czerwcu. Będzie wtedy idealnie dużo czasu, aby nadrobić zaległości i powklejać napisane wcześniej teksty.

Przy tej notce chciałbym jeszcze wspomnieć o nowej systematyce, którą wprowadzę do tego bloga. Co tydzień w sobotę będzie się ukazywał tekst o Gamingu. Może to być bardzo prosta recenzja, długi, wyczerpujący tekst na temat ludzi uważający gry za zło, czy zwykła ekscytacja dawnym tytułem. Seria ta będzie nosiła tytuł „Gamer’s Thoughts”.

Tymczasem w każdą środę będzie się pojawiać cykl „Życiowo i Egoistycznie” w którym pisać będą o moich poglądach na temat otaczającego nas świata i jego elementów.

Poza tym niesystematycznie będą pojawiać się teksty o muzyce, książkach i różnej maści felietony na tematy wszelakie.

To by było w sumie na tyle. Chciałbym wam jeszcze życzyć Wesołych Świąt i Dużo Zdrowia!




niedziela, 1 kwietnia 2012

"Od czekania dusza rdzewieje." - czyli o przemijaniu, urodzinach i Wielkanocy



Dzisiaj będzie raczej krótko. Chciałbym powiedzieć o czymś co mnie zaczyna trochę zastanawiać. Czy z wiekiem coraz mniej rzeczy pozostanie takie same? Czy wszystko będzie się zmieniać tak jak teraz? A co właściwie teraz się dzieje, a co działo się kiedyś?

Kiedyś na samą myśl o urodzinach wariowałem. Patrzyłem na kalendarz ile to jeszcze dni zostało, wymyślałem prezenty jakie mógłbym dostać, czy sytuacje jakie mogłoby nastąpić. 21 lipca kładłem się do łóżka ze świadomością, że nazajutrz oszaleję z radości. Ledwie się budziłem, a już biegałem i skakałem, że to, że tamto. Ludzie wokół składali mi życzenia, a później dzwoniły telefony. Prezenty. Masakryczne odpakowywanie i pełna radość. Zaproszone wcześniej osoby przychodziły się ze mną bawić wspólnie, pijąc Piccolo, grając w gry i po prostu rozmawiając. Teraz jest inaczej.



Teraz 22 lipca nie chcę wstać. Chcę przespać ten dzień i zapomnieć o nim. Jednak wstaję, bo trzeba. Spoglądam w lustro mówiąc sobie jasno co udało mi się osiągnąć, a przed czym stchórzyłem w tym roku. Myję twarz i się przebieram. Rodzina składa mi życzenia, który pomimo wszystkiego w ogóle mnie nie wzruszają. Dostaję zwykle prezent o którym wiedziałem już wcześniej: wymarzona książka, która zostanie przeczytana kilka miesięcy później, czy gra, które zwykle okaże się być zawodem. Ludzie zaczynają składać życzenia na FaceBooku w sumie nie wiedzą po co to robią. Żeby poczuć się lepiej, że tak wypada? Lepiej więc tego nie robić. Jednak co się dzieje później. Zostaję wyrzucony ze znajomych i dostaję później informacje od kogoś innego, że osoba obraziła się na mnie za niezłożeni życzeń. Niewielka anomalia.

Nie chcę też nikogo zapraszać. Nie chcę i tego po prostu nie robię. Jest niewiele osób z którymi chciałbym spędzić czas w ogóle, a co dopiero w moje urodziny. Założę się, że skończyło by się tylko na wyżalaniu, bądź głupim gadaniu skończonym w tym samym miejscu w którym zostało to rozpoczęte. Wolę więc to sobie odpuścić, chociaż trzeba przyznać, że jak wiele osób potajemnie marzę o przyjęciu niespodziance.

Czemu taka notka? Dzisiaj jest Prima Aprilis i zbliża się Wielkanoc. Z nią przychodzi zajączek, Chrystus Zmartwychwstaje i ludzie oblewają się wodą. Na prawie nic nie daję się już nabrać, bo żarty są po prostu nudne i denne, w szczególności to prześmieszne rozstawanie się i schodzenie ludu na Fejsie. Na zajączka nie czekam, bo i po co. Chrystus Zmartwychwstaje, a ja dalej się modlę tak jak potrafię i staram się wierzyć tak mocno jak tylko mogę, ale prawda jest taka, że kościół już mnie nie wciągnie z powrotem. Bóg tak. A woda? Jak myślę o Lanym Poniedziałku to zbiera mi się na wymioty. Kiedyś kochałem to wszystko. Dzisiaj nie chcę nawet mieć kropli wody na sobie. Całe szczęście, że przebywam w mieszkaniu.