„Dobrze, że jest Family Guy” dźwięczą słowa niezmiennej
od 14 lat wejściówki. Bardzo dobrze, że jest, bo to jeden z najlepszych seriali
animowanych, jakie kiedykolwiek powstały. 5 nagród Emmy, 12 innych i ponad 45
nominacji. Dwukrotne anulowanie, przeniesienie w erę HD i palenie całego
kartonu papierosów. Masa głupich, chorych i obrzydliwych scen poczynając od
małego dziecka próbującego za wszelką cenę zamordować swoją matkę, przez psa
uprawiającego seks z transwestytą, na orgazmowym goleniu owcy skończywszy. To
właśnie ten serial. Czysty geniusz.
O czym on jednak w ogóle
jest? W dużym uproszczeniu o ( w żadnym razie nie typowej) amerykańskiej
rodzince. Mamy opóźnionego w rozwoju i zarazem po prostu głupiego Peter’a,
czyli tytułowego Family Guya oraz jego irytującą żonę Lois, która jest tylko
kurą domową, ale mającą swoje upodobania i zboczenia. Do tego dołączają ich
dzieci: najstarszy Chris, który nie dość, że posiada naprawdę dużego penisa, to
jego największym hobby jest masturbacja; Meg -
brzydką i nieatrakcyjną dziewczynę, której wszyscy każą się zamknąć (
ironicznie grana jest przez Milę Kunis) oraz najgenialniejszego Stewiego –
półtoraroczne dziecko, które posługuje się lepszym angielskim niż wszyscy inni
bohaterowie, ma większą wiedzę niż jego matka, której nawiasem z niewiadomych
powodów nienawidzi oraz ma w swoim pokoju wehikuł czasu. Tak, jest porąbanie.
Do tego dochodzi cała masa
genialnych bohaterów pobocznych. Ich sąsiedzi: Quagmire – zwariowany pilot,
który jest największym podrywaczem jakiego możecie zobaczyć na tym świecie;
Cleveland – afroamerykanin, który z niewiadomych powodów wszystko traktuje
jakby nic się nie stało, a później dostaje swój własny serial ( średniej
jakości The Cleveland Show) i wyprowadza się ze Spooner Street oraz jeżdżącego
na wózku policjanta Joe Swanson’a. Do tego wszystkie dochodzą liczni
reporterzy, burmistrz, emeryt – pedofil, czy żydowski właściciel apteki. Przy
wyborze ulubionego bohatera można spędzić dużo czasu.
Cały serial opiera się na
jednoodcinkowych historiach, który przerywane są licznymi przerywnikami,
ukazującymi różnego typu infantylne i zwykle dość obraźliwe sceny. Fabuły tych
odcinków również nie dodają nam wiele inteligencji, ale to w nim jest właśnie
najpiękniejsze. Nie wymaga od nas oglądania każdej sekundy i długich przemyśleń
nad tym co się stało. Prawda jest tak, że większość czasu spędzamy z miną „ Co
się właśnie kurna stało?”, ale jednocześnie nie możemy przestać się śmiać. To
jest właśnie esencja Family Guya.
Serial ten nigdy nie bał się
poruszać tematów ciężkich i niezwykle delikatnych, takich jak nabijanie się z
Hitlera, czy islamu. Robi to jednak w sposób idealnie zabawny i tylko kilka
scen jest przesadzonych. Nie boją się także zmieniać treści innych show, czy
filmów, a największym przykładem jest parodia oryginalnej trylogii Gwiezdnych Wojen
podczas sezonu 6, 8 oraz 9 w których główni bohaterowie zostają zastąpieni tymi
znanymi z Family Guya i wychodzi im to po prostu doskonale. Zdecydowanie jedna
z najlepszych parodii jakie przyszło mi obejrzeć w życiu.
Seth Macfarlane stworzył
istne dzieło. Show, który bawi, obrzydza, szokuje i nie daje odejść od ekranu. Nigdy
dotąd nie zdarzyło mi się tak, żeby 11 sezonów serialu obejrzeć w tak szybkim
czasie i czuć się tak źle, gdy odcinki się skończyły. Zabrałem się za The
Cleveland Show, ale niestety jego jakość pozostawia wiele do życzenia. Teraz
oglądam inny show tego twórcy American Dad i chociaż jest ciekawy, brakuje mi w
nim tego całego wariactwa. Family Guy to kawał naprawdę dobrej zabawy i jeśli
lubisz seriale animowane dla dorosłych i nie boisz się obraźliwych żartów
połączonych z okazyjnym obrzydzeniem to właśnie znalazłeś/- aś coś idealnego. Naprawdę
polecam.
tekst na plus ale tak dla ścisłości-to Meg jest najstarszym dzieckiem Griffinów :)
OdpowiedzUsuń