Dotarliśmy do końca. Wielki
serial zaliczył swój ostatni, dwudziesty już epizod. Od czasu mojej ostatniej
recenzji, która opisywała odcinki przed przerwą, zmieniło się bardzo wiele. Przybyło
bohaterów, intryg i przede wszystkim wyjaśniono najważniejszą zagadkę. Spoilerowo
pojedziemy.
Akcja jedenastego odcinka
rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie skończył się dziesiąty ( SZOK!). Nasi
bohaterowie zostają zaskoczeni przez śmigłowiec Monroe, który w jakże to niesamowity
sposób zyskał energię. Jego minigun już się kręci, więc zapewne nasi
bohaterowie spotkają się ze Stwórcą. NIE! Na całe szczęście udaje im się szybko
i sprawnie uciec do lasu. Tak jest. Do lasu. Najważniejsza osłona przed zabójczym
helikopterem.
Tajemnica utraty energii zostaje
wyjaśniona bardzo szybko. Jak się okazuje (SPOILER) nasz wszechświat wypełniają
mikroskopijne nanity. Takie robociki, czy jak to tam chcecie nazwać. Są w
powietrzu, w wodzie i przede wszystkim w Nas. Leczą ciężkie choroby, a w razie
posiadania miniaturowego chipu w jakimkolwiek miejscu swojego ciała
zaprogramowanego na konkretne leczenie, możemy się szybko uwolnić od złamania,
czy pękniętego płuca. „Istnieje takie miejsce… nazywa się Wieżą” – piękne słowa
Rachel. I ta Wieża była centrum dowodzenia nanitów przed zaćmieniem. I w
sumie w trakcie. I po też. W momencie uruchomienia ich na całej planecie coś
poszło nie tak, przez co małe skurczybyki się zbuntowały i zamiast tworzyć
energię zaczęły ją pochłaniać. I tak zrobiło się ciemno.
Nie jestem do końca pewien
ile faktów tam poprzekręcałem, ale przecież nie o to tu chodzi. Ten serial jest
dużo bardziej wspaniały, gdy w ogóle nie ma sensu. Dalsza historia kończy wątek
tego, że ogólnie latarki się nie święcą, a skupia się na polityce. Całej
polityce. Bo jak się okazuje istnieje coś jeszcze poza Republiką Monroe. Na
przykład Republika Georgii, czy Kalifornii. Nasi bohaterowie się rozdzielają.
Aaron wraz z Rachelem idą do Wieży, by uruchomić energię przeżywając po drodze
masę, mrożących krew w żyłach, przygód jak skaleczenie się w nogę, czy
spotkanie dawnej miłości. Pozostali zmierzają do Georgii by zasięgnąć pomocy u
tamtej pani prezydent.
I tak się to toczy.
Bohaterowie znikają i pojawiają się. Zdradzają, przepraszają, zdradzają,
przepraszają. Rzeczy wybuchają, gruz się sypie i czasami powinniśmy płakać. Dostajemy
więcej akcji i sporą ilość politycznego gadania o tym i tamtym. Tradycyjnie nie
wszystko jest takie jak się wydaje. Tym samym jest Wieża, gdy bohaterowie do
niej docierają. Są tam tłumy i żyją sobie jak im wygodnie pilnując, by ktoś
czasem nie włączył światła Zenkowi w pralni. A dlaczego tak jest? Bo jeśli
wyłączymy nanity to albo świat zyska energie, albo spłonie żywcem. Nie żartuję.
Taka jazda.
Toczą się wojny i powstania.
Niektórych przysypie, a w innych ktoś strzeli. Czyste szaleństwo. Do Wieży
dostaje się jednak jeden z większych wrogów naszych bohaterów: Randall. Cwaniak
chce włączyć energię dla swojego celu, który poznajemy dopiero w przedostatniej
scenie pierwszej serii. Nazywa siebie patriotą, włącza prąd, wysyła rakiety na
kilka republik i strzela sobie w głowę. I po kilku sekundach dowiadujemy się,
że gdzieś tam czeka na to prezydent Stanów Zjednoczonych ( pewnie biały ). I
tak to się kończy. Nie martwcie się. Te dreszcze i gęsia skórka przejdą za parę
dni.
I znowu poważnie. Ta fabuła…
Jezu. Co do energii to jeszcze to jakoś przełknę ( nie bez popity, ale
przełknę), ale jej ciągłe rozwijanie i dokładanie do niej jest po prostu
głupie. Jak cała reszta. Pomimo kilku lepszych momentów, serial cały czas
cierpi na wszechobecny kretynizm, sztuczność i czysty brak sensu. Słowa twórcy
o tym, że chce zrobić z tego kolejną „Grę o Tron” są po prostu poronione.
Dostał zamówienie na drugi
sezon. Zakończył się cliff-hangerem, który jest minimalnie intrygujący. Nie
spodziewam się, że cokolwiek się poprawi. Nie sądzę, aby w jakikolwiek sposób
to wszystko zaczęło mieć jakiś sens. Nie wydaje mi się, że dobrzy aktorzy
odejdą, a słabi staną się doskonali. Dalej to będzie to tylko czysty i niestety
słaby biznes. Nie polecam. Za żadne skarby, nie polecam. Nawet jeśli płacą.
Oby żadnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz