„Żywe Trupy” opanowały cały świat. Młodzi, starzy,
czytelnicy, czy bierni oglądający – nieważne. Liczba fanów rośnie z dnia na
dzień, a finały biją kolejne rekordy oglądalności. Serial otrzymał już
zamówienie na następny, czwarty już, sezon. Tylko, co z tego, jeśli jego poziom
pozostawia wiele do życzenia?
Sezon 3 rozpoczyna się kilka miesięcy po tym jak skończył
się poprzedni. Wszystkie przygody na farmie Hershela dobiegły końca, nasi
bohaterowie przetrwali zimę i docierają do historycznego ( dla fanów
komiksów) więzienia. Czy w środku znajdą bezpieczeństwo i uczucie spokoju? A
może ten eden nie jest do końca taki jak mogłoby się wydawać?
W świecie, w którym martwi jedzą żywych i nie wiadomo komu
można ufać, znalezienie azylu graniczy z cudem. Bohaterka poprzednich sezonów
Andrea wraz z przyjaciółką Michonne dociera do miasteczka Woodbury, pięknej
mieściny rządzonej przez miłego i uczynnego Philipa, pieszczotliwie zwanego
Gubernatorem. Wszystko może mieć jednak drugą stronę.
Streszczanie tej fabuły to męka, szczególnie, jeśli nie chce
się przesadzić ze spoilerami. Ogólnie rzecz biorąc: w końcu mamy to co na co
fani komiksu czekali tak długo. Gubernator, więzienie, świetne dialogi i wartka
akcja. Przez pierwszą połowę sezonu nie występuje słowo „nuda”, a odcinki
ogląda się jednym tchem, pomimo drobnych wpadek i głupot. Co jednak potoczyło
się w głowach scenarzystów i reżyserów, że tą piękną urodę postanowili zepsuć?
Gdy serial powrócił, po długiej przerwie, w lutym jego
poziom zaskakująco spadł. Można by pomyśleć, że to wina jednego odcinka. Im
dalej w las tym gorzej. Był jeden podskok, ale stworzony w ramach zapychacza
(mowa tu odcinku z Michonne, Rickiem i Carlem w roli głównej). Nudą wiało i
głupotą. Bohaterowie podróżowali z niebywałą prędkością, zasady moralne
kompletnie przestały istnieć, a główna walka między dwoma wrogami nigdy się nie
odbyła.
Osobny akapit należy się finałowi sezonu, który w kilku
słowach, był tragiczny. Jest to jeden z najgorszych ostatnich epizodów jakie
przyszło mi obejrzeć w życiu, a widziałem zakończenie „Alcatraz”, więc wiem co
mówię. Przez bite 43 minuty czekałem, aż wydarzy się cokolwiek, co sprawi, że w
październiku wrócę do niego z ogromnym zainteresowaniem. Ten moment nie
nastąpił, a wręcz przeciwnie. Gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe
wybuchnąłem śmiechem.
Dlaczego ten serial jest jaki jest? Nie posiada nic co
sprawia, że można go uznać za genialny. Jego poziom skacze z dołu na wyżyny i
znowu na samo dno. Jego fabuła nie jest powalająca, ale też nie jest
absurdalna. The Walking Dead to zaledwie dobry serial, który posiada imponującą
publikę, ale do miana dzieła brakuje mu jeszcze milowych kroków. Modlę się, by
one nastały, gdyż połowa seriali tej samej stacji przewyższa go o głowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz