niedziela, 13 stycznia 2013

"Istne dzieło." - czyli o Revolution


W życiu, a w szczególności w roku 2012 przyszło mi obejrzeć wiele naprawdę tragicznych produkcji serialowych takich jak "Breaking Bad", "Homeland", "The Walking Dead" czy choćby odstraszające jak "American Horror Story: Asylum". Zacząłem tracić wiarę w istnienie jakiegokolwiek dobrego show w tym świecie. Brakowało mi porządnej rozrywki i przejmującej akcji. I wtedy pojawiła się ta cudowna perełka. I nastało "Revolution".

Fabuła tego dzieła jest w pewnym sensie prosta, ale zarazem złożona (zadbał o to wyrafinowany skład scenarzystów). Akcja rozgrywa się w czasach współczesnych, ale z pewną bardzo istotną zmianą. Mianowicie nie ma energii. Cały świat zostaje jej pozbawiony. Baterie, akumulatory, czy zwykłe urządzenia elektryczne stają się bezużyteczne. Wszyscy ludzie są od tej pory zdani tylko na siebie i swoje umiejętności przetrwania. Wątek średnio ciekawy. W końcu kto by chciał oglądać jak tłumy ludzi radzą sobie z przeżyciem w świecie gdzie nic nie działa i muszą walczyć o wszystko, a jednak okazywać litość. Gdzie tam, taką amatorkę mamy już w wspomnianym „The Walking Dead”. Tutaj twórcy poszli o milowy krok dalej. Przenieśli akcję o 15 lat do przodu, gdzie krajem rządzi milicja niejakiego generała Monroe, który ze swoimi chorymi ambicjami chce przejąć nad nim pełną władzę. I teraz dopiero zaczyna się jazda.


W świecie tym żyje się trochę jak w średniowieczu, ale jednak bardziej współczesnym. Mamy broń, ale amunicji jest jak na lekarstwo. Tylko o czym ja tu gadam. Przecież najważniejsi są bohaterowie. I tutaj mam protagonistkę Charlie, której zostaje porwany brat, a ona wraz z wujem, macochą i pewnym nerdem wyrusza na jego ratunek. Przejmująca walka o przetrwanie i ciągłe mijanie się z milicją potrafi przyprawić o niemałe palpitacje serca. Emocje występują na każdym kroku. Jednak to nie wszystko. Jak się okazuje ( i tutaj znowu gromkie brawa dla scenarzystów) komuś po 15 latach przypomniało się, że może trzeba się zająć przywracaniem energii. Tylko że teraz będzie ona jedynie służyć do niecnych celów, takich jak przejęcie władzy. Kto jednak posiada dostateczną wiedzę, bądź przyrządy do wprowadzenia tego w życie? Tego musimy dowiedzieć się już sami.

W tym serialu jest wszystko. Niebywałe aktorstwo, wciągająca i przejmująca historia, jasno nakreśleni i doskonale zagrani bohaterowie, niesamowite cliff-hangery i przede wszystkim genialne wykonanie w tym zachwycające efekty specjalne. Jest to naprawdę praca boskich dłoni, które dokładnie wiedziały co i jak robić, by nie popełnić żadnego błędu po drodze. Podobno nie ma pracy doskonałej, ale temu serialowi naprawdę niewiele do niej brakuje.


Dobrze i w tym momencie kończymy te cudowne wywody i dla odmiany zróbmy coś szalonego: Powiedzmy prawdę. Ten serial to tragedia. Wszystko w nim i wszystko wokół niego jest tragedią. Każda sekunda z nim spędzona jest równie bolesna jak oglądanie śmierci szczeniaczka. To jest istny szajs, który nie wiadomo jakim cudem trafił  do telewizji. Boże jedyny, gdy pomyślę, że w sąsiedztwie wyżej wymienionych seriali coś takiego ma miejsca ( i w dodatku dostaje pełny sezon) to mam ochotę rzucić oglądanie i zostać mnichem na Madagaskarze.

Choćby nie wiem co nie bierzcie tego do rąk. Nie puszczajcie tego, nie kupujcie i nie ściągajcie. Ten serial jest obrazą dla wszystkiego co żyje. Naprawdę ciężko mi uwierzyć, że to jest projekt XXI wieku, a nie jakaś średniowieczna próba przewidzenia przyszłości przez zalane czarownice. Nie potrafię już bardziej wyrazić emocji związanych z tym show. Więcej śmiechu niż przy dobrej komedii, aktorstwo, które da się lepiej zrobić rano przed lustrem, gdy próbujemy się obudzić, a efekty specjalne wyglądają jakby z lat sześćdziesiątych. To jest niesamowite, jak takie coś mogło przejść przez wszystkie zabezpieczenia i dostać się do telewizji publicznej.

Jaki jest powód? Może taki jak mój ( przynajmniej mam taką nadzieję), czyli chęć dobrego śmiechu przy czymś absolutnie słabym. Odkrycie tej niezwykle tępej tajemnicy i zgłębienie tej arcy-durnej fabuły. Spokój w nabijaniu się i pluciu w ekran jedzeniem z ilości nonsensów rzucanych w naszą stronę. Ja się od niego uzależniłem, ale Wy wszyscy póki jeszcze możecie uciekajcie. Jak najdalej.